Na dzień przed pokazem, w gospodzie prześcigano się w tematach, na jakie rozprawiać będzie jasnowidzka. Jedni chcieli usłyszeć, kiedy i czy w ogóle skończą się zabory na ziemiach polskich, inni mówili, że Hermine ma ważną wiadomość dla miasteczka, a chodzi o jakiś kataklizm. Jeszcze inni mówili, że ponoć ma podać datę ponownego przyjścia Chrystusa i że na ziemiach głogowskich będzie to mieć miejsce, na co większość biesiadników pukała się w czoło.
Johann Lessel udawał, że nie przysłuchuje się tym gdybaniom i ostentacyjnie pisał coś na świstku papieru albo wycierał szklanki obrócony plecami do sali. Mężczyźni znali jego stanowisko co do Hermine Schul, dlatego tym bardziej, prowokacyjnie, któryś z nich wypalił znad piwa:
– A ty, Johann, idziesz jutro na rynek?
– A po co? – burknął Lessel, nie odwracając się. – Jeść dają za darmo?
– Co innego za darmo możesz dostać – powiedział Karol Weitzmann, szewc, który swój zakład miał tuż przy gospodzie. – Nie to co w twojej knajpie!
Mężczyźni roześmiali się, a Johann obrócił się do nich i nalał sobie piwa.
– Nie interesują mnie dyrdymały funta kłaków warte – powiedział i upił łyk. – Jutro niedziela. Do kościoła byś poszedł, a nie na spęd fanatyków.
– Do kościoła? – Weitzmann zmarszczył brwi. – Tam w kółko mówią to samo. Od prawie dwóch tysiącleci. A tu? Chodzi o przyszłość. Coś, czego jeszcze nie wiesz!
Cmoknął przy tym, jakby zachwalał najlepszą parę butów jakiemuś bogaczowi.
– Wiem tyle, że mnie jutro na rynku nie będzie – uciął Johann.
Zapanowała cisza, którą przerwał po chwili Weitzmann. Zamknął oczy i, ku tłumionym śmiechom współtowarzyszy, zaczął mruczeć.
– A ja, Johann, widzę… Że jednak… Będziesz… Widzę, cię na rynku, przyjacielu… I widzę, że zadzierasz nosa i myślisz, że do większych rzeczy jesteś stworzony. A stąd się to bierze, że kiedyś, dawno temu, twój pradziadek ocalił ważnego człowieka. Szkoda tylko, że władca ten kilka lat później podsunął pomysł rozbioru Rzeczpospolitej!
– I oby te zabory skończyły się jak najszybciej! – ktoś krzyknął ze środka sali i kilka kufli powędrowało w górę.
– Zdrowie!
Weitzmann pokręcił po chwili głową i mruknął, chyba bardziej do siebie:
– Każdy jest ciekawy. Każdy chciałby znać przyszłość.
– Ja nie chcę – odpowiedział Johann, który najwyraźniej usłyszał, co mówi szewc. – Poza tym ja znam twoją przyszłość, Karol.
– Co ty mówisz! – wzdrygnął się Weitzmann i od razu roześmiał, poruszony chyba własną naiwnością.
– Tak, znam – ciągnął Johann poważnym tonem. – Zamówisz jeszcze dwa piwa, przed północą trzecie, ale już na kreskę, wrócisz napruty do domu, a jutro będziesz wypierał się tego trzeciego, bo żona ci nie da pieniędzy i nie będziesz miał jak się ze mną rozliczyć.
Sala ryknęła śmiechem, bo Johann nie pomylił się nawet o jotę.
Tym przepychankom słownym z najciemniejszego kąta gospody przysłuchiwał się ojciec Hermine, Harald. I gdy lokal zaczął przed drugą pustoszeć, a Johann w końcu zamknął go dwoma wielkimi kluczami, Harald podszedł do niego od tyłu, że niby przechodził wówczas ulicą i przypadkiem trafił na właściciela.
– Pan Johann Lessel? – udał zdziwienie.
– Odejdź! – warknął Johann, nie podnosząc wzroku, nauczony doświadczeniem, że pod koniec dnia bezdomni i inni włóczędzy chcą uszczknąć co nieco z jego utargu. – Nikogo groszem nie ratuję, jeno na tacę daję co niedzielę!
– Nie o jałmużnę mi chodzi. Przysyła mnie Hermine.
Johann odwrócił się od wejściowych drzwi i zmierzył wzrokiem eleganckiego mężczyznę w wełnianym surducie, żakardowej kamizelce i przylegających spodniach na wieczorowe okazje – jednym słowem ujrzał takiego jegomościa, który na pewno nie splamił by sobie honoru wyciągając rękę po nieswoje pieniądze.
– Hermine? – zdziwił się Johann. – Co ona może ode mnie chcieć?
– To, prawdę mówiąc, moja córka. Kazała mi pana znaleźć. Ona i kilku mieszkańców Polkowic.
– Nic z tego nie rozumiem. – Johann zaczął tracić cierpliwość.
– Chodzi o to, proszę pana. – Harald zrobił mały krok wprzód. – Że Hermine zawsze w nowym miejscu ma wizje. Najczęściej wczesnym rankiem, kiedy jej umysł jest wypoczęty i niczym niezmącony. I dzisiaj właśnie taką wizje miała. Zobaczyła człowieka miejscowego, zasłużonego i wyjątkowego, kogoś, kto pracuje w miejscowym barze, ciężko jej było jednak ujrzeć twarz, bo wizja się rozmyła.
– I że niby chodzi o mnie? W okolicy jest kilkanaście barów.
– Popytałem wśród mieszkańców. – Harald uśmiechnął się chytrze. – I wszyscy mówili, że jeśli mowa o kimś wyjątkowym, innym niż wszyscy, niż pospólstwo, którego pełno w okolicy, to może chodzić jedynie o Johanna Lessela, prawnuka Antona.
– Tak mówili? – Johann wyprężył się, wciąż jednak patrząc na Haralda spod byka. – A co robiłem w tej wizji pana córki?
– Nie wiem. – Mężczyzna rozłożył ręce. – Szczerze mówiąc, nie wiem. Hermine kazała mi pana odnaleźć, bo ma dla pana… indywidualną przepowiednię.
– Indywidualną przepowiednię – powtórzył Johann.
– Tak. Ale nawet mi nie chciała zdradzić najmniejszym słowem, o co może się rozchodzić. Powiedziała tylko, żebym odnalazł człowieka z wizji, to dowie się on o sobie czegoś wyjątkowego, czegoś o czym nie wie, a co siedzi w nim od dawna i czeka tylko, aby się ujawnić.
Johann zamyślił się na chwilę, bo zdawał sobie sprawę już od dłuższego czasu, że prowadzenie baru to nie dla niego zajęcie, że uwłacza mu i że wznioślejszymi sprawami winien się zająć. Widział się czasem przed snem jako doradcę wojskowego albo żołnierza, który wzorem swojego pradziadka z opresji ratuje władców na dalekim wschodzie. Albo w innej scenerii, jako kardynała, który honory przyjmuje od kobiet i mężczyzn, co to na co dzień każą mu piwo lać do kufli, poganiając jeszcze przy tym.
– To by się nawet zgadzało, drogi panie – powiedział w końcu Johann. – Ale skąd mam wiedzieć, żeś pan jest prawdziwy ojciec wieszczki, a nie jakiś oszust?
– Tu mnie znają! – Obruszył się elegant. – Część ludzi w Zielonej Górze była z nami, a i pewnie pojutrze dalej, do Wrocławia za nami pojadą. Niech pan ich zapyta, bo ja na scenie się zawsze pojawiam na samym początku i córę moją zapowiadam. A zresztą, to moje papiery.
I wyjął z kieszeni kamizelki dokumenty na nazwisko Schul, a schował je dopiero jak Johann z bliska do woli się napatrzył.
– Szczerze mówiąc, nie bardzo wierzę w te przepowiednie… – zaczął niepewnie Johann, Harald wszedł mu jednak w słowo:
– I tak mi mówili wszyscy przychylni panu znajomi! Że bogobojny i roztropny, i że jak mam do pana jakiś interes z przepowiadaniem przyszłości, to żebym dał sobie spokój, bo szanowny pan Lessel odporny na tego typu rzeczy. Ale co mam zrobić!? Zawsze Hermine ma te swoje miejscowe przepowiednie, które tyczą się kogoś z odwiedzanych przez nas miejsc. Ja później szukam tych szczęśliwców, którym życie się zmienia po spotkaniu z moją córką.
Westchnął przy tym, i wiedząc w jaką strunę uderzyć, dodał zaraz:
– Dlatego jestem tu przed panem i proponuję tylko to spotkanie, po którym uznać pan może, że nie tak to życie do dzisiaj wygląda, jak miało wyglądać i natchnienie pan znajdzie do jakichś innych spraw. Większych.
Lessel gryzł wargę i kiwał się w przód i w tył, jakby zaraz chciał dać drapaka sprzed oblicza Haralda Schul. W końcu jednak odezwał się, łypiąc, czy nikt nie przechodzi nieopodal:
– W porządku. A ile to płatne?
– Najuczciwiej będzie, jak bez zbędnego kręcenia od razu powiem: dwieście pięćdziesiąt talarów.
– Zgoda. Panienka Hermine znajdzie mnie jakoś czy ja mam jutro podejść…?
– Już mówię panu. – Harald ukłonił się nisko przyjmując pieniądze, które Johann z dzisiejszego utargu odliczył i w skórzanej sakiewce mu wręczył. – Zaraz po przepowiedniach proszę wejść do powozu stojącego najbliżej sceny i czekać. Hermine przebierze się i dołączy do Pana. Pojedziecie razem w spokojne miejsce, które pan sam wybierze.
Johann skinął głową na znak, że wszystko jest zrozumiałe i, rozglądając się raz jeszcze po ciemnej uliczce, powiedział półszeptem:
– Tylko nic nikomu proszę nie mówić. Wie pan, ja byłem przeciwny przepowiedniom, zatem moja reputacja… I klienci baru…
– Nic mi pan nie musi mówić! – Harald Schul ukłonił się raz jeszcze. – Wszystko jasne. Do zobaczenia jutro!
I oddalił się spokojnym krokiem, jakby wcale nie było mu śpieszno o drugiej w nocy być w domu, gdziekolwiek ten dom się znajdował.