Jaśko zaczynał wariować. Przedmiot był z nim tak krótko, a sprawił, że jego życie zamieniło się w piekło. Mało sypiał, męczył się każdej nocy. Zaczął się bać ciemności, nasłuchiwał, ilekroć coś zapukało na zewnątrz.
Tak było i tej nocy.
- Czasu ubywa, a ty dalej się wahasz. – Wyszeptała mu do ucha. – Tik, tak. Dalej. Zrób z niego użytek. Później go oddaj tam, gdzie go znalazłeś.
Gdy nie uzyskała żadnej odpowiedzi, złapała go i przejechała po jego czole paznokciem, zostawiając krwawą szramę. Jaśko był przerażony, miał rozbiegane oczy, klatka piersiowa ruszała się coraz szybciej, zaczął cały się trząść.
- Zrozumiałeś? - syknęła. Gdy skinął głową, spojrzała na drzwi, jakby coś usłyszała. - Użyj go i nie mów o mnie nikomu. - Wcisnęła mu w drżące dłonie czarny sztylet. Rozpłynęła się w mroku, a Jaśko tej nocy nie mógł już usnąć.
Gdy tylko zapiał kogut, wybiegł z chaty. Potrącił kobietę, niosącą naręcze czystej pościeli, która wykrzyczała parę przekleństw w jego kierunku. Mimo zadyszki, gnał ze wszystkich sił. Wbiegł do kościoła z pomarańczowej cegły, nie powitał kościelnego, wyminął starsze kobiety, jakby ich nie było, i dopadł do księdza, przerywając mu modły. Potrząsnął nim kilka razy i wykrzyczał mu prosto w twarz.
- Wiedźma! Wiedźma była w moim domu! Prawdziwa!
Jaśko był roztrzęsiony i na pograniczu płaczu. Ksiądz widząc to i słysząc komentarze przyglądających się staruszek, zaprowadził go na plebanię.
Dał mu napar ziołowy i czekał na słowa Jaśka. Minęła dłuższa chwila zanim je usłyszał.
- Czarownica - rzekł słabo - Mam sztylet! Sztylet! - wykrzyknął i począł odwijać zawinięty w starą szmatę dowód.
Ksiądz przeraził się nie na żarty. Chwycił ostrze i powiedział z powagą.
- Dzisiaj o północy spotkamy się w lesie i złapiemy czarownicę.
Pocieszony tymi słowami chłopak wrócił do domu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu był spokojny.
Nadeszła noc, była pełnia, dzięki czemu mógł dostrzec więcej niż ostatnim razem. Świadomość, że zaraz przyjdzie ksiądz i pomoże mu się pozbyć czarciego sztyletu, dodawała mu otuchy.
Rozejrzał się i dostrzegł to, na co wcześniej był ślepy. W miejscu, w którym się potknął i znalazł sztylet, leżały kamienne płyty. Mech przykrył je jak płaszczem, a w niewielkich pęknięciach wyrosły chwasty, pięły się w górę i z daleka nikt by nie powiedział, że są to groby. Kamienne płyty leżały w niewielkich odstępach.
- No, no, widzę, że się zjawiłeś. Jak mi miło. – Wymruczała cicho. Jaśko stał jak skamieniały. Rozchylił usta, a w oczy zajrzał mu strach.
- Nie użyłeś go. Co za strata. – wydęła usta i zajęczała.
- A-ale jak…
- Chciałeś się mnie pozbyć? Przy pomocy, powiedz mi, tego tutaj? - Rzekła, wskazując na leśną gęstwinę.
W tym momencie z sykiem z ciemności wysunął się leszy, strażniczy duch leśnych zwierząt, a obok niego podążała wilcza wataha, powarkując cicho. Wyjątkowa wściekłość i agresja cechowała tego stwora, także gdy się pojawił, Jaga uśmiechnęła się słodko. W jego szponach wisiało bezwładne ciało księdza.
Jaga spojrzała na Jaśka i w jej oczach zakipiała złość. Tak wspaniały dar jak czarci sztylet, nie był dla byle kogo, tylko dla tych, co mieli potencjał. Najwyraźniej jednak tym razem doszło do pomyłki... Wzdychając, machnęła ręką w stronę leszego, który zaraz cisnął martwym księdzem o pobliskie drzewo. Jaśko krzyknął i odskoczył do tyłu. Nie wiedział, co robić, ścisnął mocniej rękojeść czarciej broni, która nagle zaczęła palić jego skórę. Słysząc wycie wilków, włos zjeżył mu się na karku. Wtem Jaga zniknęła we mgle i pojawiła się tuż za nim, chwytając go za ramiona. Nachyliła się, a jej długie włosy spłynęły po ramieniu chłopaka. Syknęła mu do ucha:
- Złamałeś przysięgę. Okłamałeś mnie. Gdy wrócisz do Polkowic, nie zastaniesz nic oprócz śmierci i lamentu. Każdy, którego znałeś znajdzie się na łożu śmierci. Poznasz, co to rozpacz, choć myślałeś, że jesteś z nią za pan brat. Oddasz sztylet, wrócisz i będziesz dźwigał brzemię, które sam na siebie nałożyłeś - Czarna Śmierć wkrótce rozszaleje się na dobre.
Wyrwała sztylet z ręki Jaśka i odepchnęła go.
- Czarci sztylet został niewykorzystany w tym stuleciu. Co za strata... - powiedziała, odsłaniając kły i rozpłynęła się w mroku. Wraz z nią zniknęli leszy i wilki.
Zza drzew wyszły pierwsze promienie porannego słońca, budząc mieszkańców Polkowic. Nikt w mieście nie spodziewał się, co przyniosą kolejne ciepłe dni.