Biednemu mnichowi nie pozostało nic innego, jak tylko ruszyć w drogę powrotną do domu. Jednak zanim to zrobił dopisał jeszcze parę słów na kartce, która miała być przeznaczona dla burmistrza i poszedł do miejscowego kościoła. Poprosił obecnego tam młodego księdza, by w kościelnych księgach przechował ten dokument i dał go burmistrzowi, gdy wspomni o pewnym mnichu. Ksiądz był nieco zdziwiony jego prośbą, ale obiecał ją spełnić.
Od tego dnia brat Cyprian codziennie, aż do śmierci, modlił się o pokój na świecie i za duszę niewinnego dziecka, które ma stracić życie w wyniku ludzkiej złości i nieposłuszeństwa.
Dwadzieścia siedem lat po śmierci brata Cypriana, który pozostał znany jako Latający Mnich, sześcioletnia dziewczynka wracała z polkowickiego targu i zatrzymała się obok wiatraka, a nieopodal dwaj mężczyźni zaczęli się kłócić… W tym samym czasie burmistrz, ten sam, który spotkał się z mnichem, jadł obiad. Nienawidził, gdy ktoś przerywał mu posiłek, więc jego współpracownicy nigdy tego nie robili. Tym razem jednak jeden z urzędników wpadł z impetem do pokoju gospodarza miasta i nie przejmując się jego złowrogim spojrzeniem, wykrzyknął: „Nieszczęście! Pańska prawnuczka zginęła uderzona skrzydłem wiatraka!”. Burmistrzowi zabrakło na chwilę powietrza, a później jak tylko mógł najszybciej udał się na miejsce tragedii. Nad martwą dziewczynką pochylał się ksiądz, który usłyszał za plecami krzyk burmistrza „Dlaczego nie posłuchałem tego mnicha!” Obecni wokoło mieszkańcy pomyśleli, że ich gospodarz oszalał, ale ksiądz dokładnie zrozumiał, o co chodziło. Skończywszy modlitwę o zbawienie dziewczynki, ruszył czym prędzej do kościoła
i wyciągnął kartkę, którą dostał przed laty od brata Cypriana. Wręczył ją zrozpaczonemu burmistrzowi, który od razu ją rozpoznał. Dopiero po chwili zobaczył dopisek na samym końcu: „Na miejscu śmierci dziecka ziemia skarb ukryje, by oddać hołd niewinnej duszyczce. Gdy ustaną wszystkie waśnie i spory, rubinowy tulipan, co kolor wziął od krwi niewinnej, zakwitnie, by cieszyć się światem, co pełen jest pokoju”. Burmistrz gorzko zapłakał. Jego łzy tak przemoczyły kartkę od mnicha, że rozpadła się ona w jego rękach. On sam zaś zrezygnował z pełnionej funkcji i zaszył się w pobliskim klasztorze, by do końca swych dni prosić Boga o wybaczenie całego zła, które wyrządził i za brak wiary. Mimo, że kartka, którą napisał mnich przestała istnieć, ludzie opowiadali sobie tę historię, powtarzając słowa, które przeczytał burmistrz. Wielu też próbowało wykopać cenną cebulkę, jednak bez rezultatu.
Rubinowy skarb nadal kryje się w polkowickiej ziemi. Rubinowy tulipan czeka, by zakwitnąć…